Jest na północnym niebie gwiazdozbiór Wolarza. Ktoś, kto choć trochę intereso­wał się astronomią, odnajdzie go łatwo. Dla nas, uczniów skupionych przy piotrkow­skim planetarium, był gwiazdozbiorem szczególnym - nazywaliśmy go gwiazdo­zbiorem SOLARZA. Kto to wymyślił, już nie pamiętam, może Rafał Czekala, może Waldek Firlej, a może jeszcze ktoś inny? Ważne, że wydawało nam się to bardzo sprawiedliwe. Ktoś, kto tak ukochał gwia­zdy, powinien mieć swój gwiazdozbiór.

Kilka słów, które napiszę dziś o profesorze, nie będzie życiorysem (aż tak do­brze nie znam szczegółów Jego życia), będzie to po prostu wspomnienie człowie­ka, którego znały, szanowały i polubiły pokolenia absolwentów I Liceum Ogólnokształcącego w Piotrkowie Trybunal­skim.

Poznałam profesora w roku 1981. Był wówczas moim nauczycielem fizyki i może dalej pozostałby jednym z wielu na­uczycieli, których ma się w życiu, gdyby nie... astronomia, która niewątpliwie była Jego pasją.

Pomysł zbudowania planetarium po­wstał „sam z siebie" - jak mówił profesor w wielu wywiadach dla prasy. Swoim uczniom chciał po prostu dokładniej po­kazać Gwiazdę Polarną, Drogę Mleczną, Trójkąt Letni, Krzyż Południa i wszystkie inne ciekawostki, które przecież na mapie nieba wyglądały nijako. Powstał zatem pomysł, aby z okrągłego przedmiotu, we­wnątrz którego będzie źródło światła, jak z rzutnika pokazywać gwiazdy na zaokrą­glonym suficie. Przedmiotem idealnie nadającym się do tego celu okazał się... sta­ry czajnik. Nie pamiętam czajnika, „za mojej kadencji" został już zamieniony przez pracowników piotrkowskiej „Piomy" na kapsułę, ale wewnątrz były jeszcze pu­szki po dezodorantach... Ulepszanie konsolety, budowa półkolistej kopuły pod su­fitem i matowanie naklejonego nań mate­riału białą farbą, układanie pincetą gwiazd na zrobionych przez uczniów podziałkach map nieba, pomysł na stworzenie zorzy polarnej - to wszystko działo się na moich oczach, a nawet z niewielkim moim udzia­łem. Profesor godzinami obmyślał nową wersję zorzy polarnej, przymierzał, popra­wiał, aż wreszcie - uśmiech od ucha do ucha i słowa: Jest. Tak powinna wyglą­dać!"

Cierpliwie tłumaczył ludziom, którzy przyjeżdżali obejrzeć nasze planetarium, że wszystko, co widzą, wymyślił i wyko­nał sam i wszystko może ulec jeszcze zmianie dosłownie w każdej godzinie.

Dziennikarze licznych czasopism i Polskiego Radia, którzy przeprowadzali z profesorem wywiady, bardzo chętnie słuchali również nas, uczniów skupionych w tak zwanym kole astronomicznym. Tak właściwie - nie było to żadne koło, do pla­netarium mógł przyjść każdy, kto chciał. Byli tzw. „stali bywalcy", przebywający w planetarium na każdej przerwie i kilka go­dzin po lekcjach, oraz „dochodzący" (cza­sami nie tyle zainteresowani samą astro­nomią i stanem prac nad udoskonalaniem kolejnego pomysłu profesora, co chęcią przebywania w tej milej, „klimatowej" at­mosferze planetarium). Profesor Solarz był bardzo wyrozumiały i cierpliwy, przez 4 lata mojej „działalności" w szkolnym pla­netarium może na palcach jednej ręki zdo­łałabym policzyć momenty Jego zdener­wowania. Wstyd się przyznać, ale nawet ja —dobra i lubiana przez Niego uczennica —obmyśliłam kiedyś szatański plan spraw­dzenia, czy Solarz chodzi z głową w chmu­rach. Otóż włożyliśmy do jego teczki bar­dzo ciężką żelazną sztabkę i czekaliśmy, kiedy się zorientuje, że nosi do domu do­datkowy bagaż... Kiedy się zorientował, uśmiechnął się i powiedział, że głupota ma krótki żywot, ale lepiej byłoby, gdyby dowcipnisie wymyślili jakieś mądre roz­wiązanie do aktualnie obmyślanego przez Niego planu...

Jesienią 1981 roku odbyło się oficjal­ne otwarcie pierwszego w Polsce szkol­nego planetarium, wykonanego w całości metodą amatorską/wszystkie inne plane­taria zbudowane były z części niemieckiej firmy Zeiss/. Przyjechali goście, przede wszystkim przedstawiciele innych plane­tariów i naukowcy. Bałam się, żeby nasz profesor nie wypadł blado, swoimi oba­wami zaraziłam kolegów, przecież „Zbych" był nieśmiały, skromny, mało­mówny. Okazało się jednak, że był w cen­trum zainteresowania, mówił rzetelnie i spokojnie, śmiało odpowiadał na wszyst­kie, nawet najbardziej wnikliwe, pytania. A kiedy pozostaliśmy już tylko my, uczniowie skupieni wokół „swojego" pla­netarium i - w końcu - „naszego" profe­sora, Solarz zdawał się być zakłopotany i odrobinę zdziwiony, jakby pytał: , Jak to, czy ja naprawdę dokonałem aż tak wielkich rzeczy?"

W 1982 roku władze miasta przyznały Zbigniewowi Solarzowi Złotą Wieże Try­bunalską. Wieża przyznawana jest dorocz­nie mieszkańcom miasta za szczególne osiągnięcia, rozsławiające Trybunalski Gród. Profesor, jak zwykle, przyjął ten honor spokojnie, z wrodzoną skromnością. Oczywiście był zadowolony i radosny, cały czas się uśmiechał, ale po kilku godzinach przeszedł nad tym do porządku dzienne­go, czyli do pracy.

Całe życie pasjonowała Go fizyka i astronomia, potrafił zarazić nią nawet laików z klas humanistycznych, niewiele mających wspólnego z naukami ścisłymi (ja jestem nama­calnym przykładem). Poza tym kochał pra­ce z młodzieżą. Przed skonstruowaniem planetarium angażował się czynnie w prace z harcerzami. Zanim został, właścicielem piotrkowskiego planetarium, był dla więk­szości uczniów „druhem Solarzem".

Uczniów nie „gnębił", prace klasowe zapowiadał i potrafił zrozumieć najbardziej nawet prozaiczne tłumaczenie się deli­kwenta przy tablicy. Miał w sobie dużo pokory i skromności, był mądrym peda­gogiem i wspaniałym człowiekiem. Może to zabrzmi nazbyt pompatycznie, ale dum­na jestem, że mogłam napisać kilka słów o Zbigniewie Solarzu.

Elżbieta Jarszak